Rodzicielstwo to najbardziej rozwojowa przygoda życia
Rozmowa z Małgorzatą Musiał, pedagog, autorką bloga Dobra Relacja, zajmującą się wspieraniem rodziców w ich codziennych, rodzicielskich wyzwaniach.
Ewa Dziemidowicz: Korzystanie przez młodych ludzi z nowych technologii często jest postrzegane przez rodziców i innych dorosłych jako problem, również dlatego, że bywa, że dzieje się kosztem innych aktywności – szkoły, odrabiania lekcji, zainteresowań, relacji z rówieśnikami. Chciałabym, żebyśmy popatrzyły szerzej na ten znany wielu rodzicom obrazek –dziecka przed ekranem.
Małgorzata Musiał: Ten obrazek często jest postrzegany zerojedynkowo. Też powiedziałaś, że bycie online dzieje się kosztem zainteresowań czy relacji z rówieśnikami, ale ja do pewnego stopnia nie zgadzam się z takim patrzeniem. Dla naszego pokolenia to, co się teraz dzieje, jest zupełnie nowe. Zupełnie inaczej niż nasze dzieci definiujemy i rozumiemy bycie w relacji z ludźmi tudzież rozwijanie zainteresowań. One robią to za pomocą internetu i urządzeń ekranowych. Może nam się to nie podobać, możemy się zżymać, lecz tak właśnie jest. Jest też pewną niesprawiedliwością uważanie, że urządzenia są jednoznacznie złe. Gdyby przeanalizować zwykły dzień przeciętnego człowieka, to on online robi mnóstwo rzeczy: sprawdza pogodę, wiadomości z kraju, komunikuje się ze swoją żoną, z przyjaciółmi, wymienia jakieś informacje, pracuje, czyta książki, ogląda wystąpienia na platformie TED. To wszystko są wartościowe, ważne rzeczy, które w kontekście troski o dzieci wrzucamy do jednego worka z tym, co nas niepokoi, czyli uzależniającymi grami, ogłupiającymi filmikami i tak dalej. Z jednej strony nie jestem wielką optymistką, jeśli chodzi o nowinki, ale chciałabym, żeby patrzeć na to uczciwiej: ze świadomością, że dzieci i młodzież to nowe pokolenie, które niekoniecznie korzysta z sieci kosztem zainteresowań, tylko właśnie w ten sposób często je realizuje. To jest pierwszy ważny punkt, od którego warto wyjść w tych rozważaniach. Miałam taką sytuację z moimi dziećmi: pewnego razu poszły się pobawić do zaprzyjaźnionej sąsiadki i tam chciały skorzystać z telefonu jej mamy, na co mama powiedziała, żeby wymyśliły coś innego i nie korzystały z tych technologii. Dziewczyny wróciły rozżalone, bo chciały nagrać filmik i go zmontować za pomocą telefonu. Pomyślałam wtedy, że to jest właśnie to: my się boimy i nie widzimy potencjału, który tkwi w tych urządzeniach.
ED: Łatwo jest nam postrzegać nowe technologie negatywnie, podczas gdy one mogą być bardzo kreatywne, mogą rozwijać młodych ludzi, pomagać im realizować różne potrzeby, a nawet pasje. A jednak nadużywanie internetu jest problemem coraz częściej zauważanym przez rodziców i przez profesjonalistów. Co może zrobić rodzic, który niepokoi się tym, ile dziecko czasu spędza online? Jak rozmawiać na ten temat z dziećmi, żeby wymiana zdań nie przerodziła się w kłótnię?
MM: Warto, żeby rodzic najpierw porozmawiał sam ze sobą, czego się boi, czy patrzy w miarę racjonalnie i twardo stąpa po ziemi, czy też ulega jakimś lękom, bo wtedy może działać nadreaktywnie i rzeczywiście kłótnia jest na wyciągnięcie ręki. Jeżeli chce ruszyć do rozmowy ze swoim dzieckiem, powinien dobrze zdawać sobie sprawę z tego, o co mu chodzi. Czy o to, że ma za mało kontaktu z dzieckiem i chciałby mieć więcej, dlatego prosi dziecko: „Zróbmy coś razem, pobądźmy razem, bo mi ciebie brakuje”, czy chce tylko przyjść i autorytarnie nakazać: „Wyłącz komputer i idź pograć w piłkę” – na podwórku, na którym nie ma towarzystwa do grania w piłkę. Jeszcze raz podkreślę – zastanówmy się, czemu ulegamy, nakazując dzieciom odwrót od ekranów. Co nami kieruje? Wiem, że to bardzo wrażliwy punkt, jest ryzyko uzależnienia; ryzyko, że związek z technologiami nie będzie służył niczemu dobremu. Jednocześnie mocno utkwiło mi w głowie wystąpienie Tomasza Bilickiego, który jest terapeutą, pracuje z młodzieżą, i mówi coś, co mnie osobiście bardzo podnosi na duchu: mianowicie że z dziesięciorga dzieci, przyprowadzanych do niego przez rodziców z podejrzeniem uzależnienia, dziewięcioro nie jest uzależnionych. Myślę, że ta statystyka może nam pomóc wziąć głębszy oddech i powiedzieć: „Dobra, dziecko spędza przed ekranem więcej czasu, niżbym chciał”, ale to jeszcze nie jest tak, że ono zaraz wyląduje w psychiatryku na odwyku, że nie wiadomo co się dzieje i trzeba natychmiast działać. Mając taką perspektywę, łatwiej podejść do dziecka z miłością, a nie z lękiem. Zapytać: „Co ty tam robisz? Co tu jest dla ciebie takie fajne, co cię tak pociąga w tej grze, której chciałbyś się oddawać od rana do wieczora?”. Zacznijmy od tego. Zatrzymajmy się na tych pytaniach, na ciekawości, zobaczmy, może tam jest coś wartościowego? Nawet jeżeli dla nas to nie jest wartościowe, to może być takie dla dziecka. Punkt wyjścia jest bardzo ważny, bo intencję pozytywną dziecko odbierze zupełnie inaczej niż atak. Nasze szczere zainteresowanie może wzbudzić dziecięce zaufanie; gotowość, żeby się podzielić tym światem, a nie budować okopy i zasieki.
ED: Nowe technologie mogą pomagać w spełnianiu bardzo wielu potrzeb. Często my dorośli widzimy problem, czy uzależnienie, nie widzimy jednak tego co kryje się za zachowaniem dziecka. Tego trzeba być ciekawym, i na to trzeba być otwartym. Jak jeszcze rodzice mogą przygotować się do rozmowy dotyczącej korzystania z internetu i wyrazić swoje wątpliwości w tym temacie?
MM: Oprócz porozmawiania ze sobą i sprawdzenia, o co mnie samemu w istocie chodzi, warto poszukać w sobie perspektywy zaufania do dziecka – przekonania, że ono postępuje najlepiej jak w danym momencie potrafi, żeby sobie poradzić z tym, czego doświadcza. Że to, co widzimy, to jest objaw pewnych zmagań i że dziecko wybrało taką strategię, bo ona była dla niego najbardziej dostępna. Jeżeli chcę jako rodzic pomóc dziecku, bo widzę zagrożenia płynące z tej strategii, i zacznę się z nim o nią szarpać, to to wzbudzi tylko więcej napięcia i spowoduje, że dziecko tym bardziej będzie chciało uciec. No bo tam, w tym wirtualnym świecie, jest dobrze, a jak z niego wychodzi, to jest niedobrze. Dlatego tak ważne jest, żeby spróbować przyjąć, iż to, co widzimy, to jest pewien objaw; coś, czym dziecko próbuje zapełnić jakąś swoją pustkę, poradzić sobie z napięciem. Przyjąwszy taki punkt widzenia, zadajmy sobie następnie pytanie, jak pomóc mu znaleźć coś innego, zamiast to zabierać i kazać mu poszukać sobie czegoś innego na własną rękę. Właśnie tak postrzegam zadanie dorosłego: osoby, która jest starsza, bardziej doświadczona, ma więcej zasobów, może pójść skorzystać z czyjejś profesjonalnej pomocy, żeby dowiedzieć się, co może swojemu dziecku zaoferować w zamian. Bo często niestety to wygląda tak: „Wyłącz to, zostaw to, wyjdź stamtąd”, ale sami nie potrafimy za bardzo zaoferować dziecku alternatyw i pokazać: „Ja ci pomogę. Jest ci trudno w szkole, z rówieśnikami, jesteś w trakcie dojrzewania, nie wiesz, co się z tobą dzieje, szukasz swojej tożsamości, a ja jestem przy tobie i ufam, że przejdziemy przez to, jeśli będzie trzeba, to poszukamy pomocy, ale nie zostawię ciebie z tym samego, samej”. Oto fundament.
ED: Chcemy dla dzieci równowagi, chcemy, żeby były aktywne nie tylko online. Jak możemy je do tego zachęcać, wspierać w podejmowaniu wyzwań offline, motywować do realizowania siebie również poza siecią i jak im w tym towarzyszyć?
MM: Żeby pomóc dzieciom, dobrze jest najpierw zrozumieć mechanizmy, dlaczego one tam sięgają. Dlaczego, kiedy robi im się trudno, łapią za telefon; dlaczego, kiedy czekają gdzieś na coś, to muszą koniecznie zagrać i nie potrafią po prostu „jałowo” poczekać. Żeby im to uzmysłowić, można zaproponować swemu dziecku taką próbę posiedzenia chwilę bez żadnej rozrywki, poczekania w milczeniu, pogapienia się w przestrzeń. Od razu mamy poczucie, że musimy sobie czymś zapełnić ten czas, musimy coś robić. Myślę, że można z odwagą przyznać: „Ja też to mam, też tak mam, też się przyzwyczaiłam do tego i czasami czuję, że to jest bez sensu, może podejmijmy to wyzwanie razem, spróbujmy razem pobyć teraz, pogadać?”. Często słyszę od rodziców, że kiedy chcą zachęcać dzieci do odłożenia urządzeń elektronicznych, to mówią: „Chodź, pogramy w planszówki”. Nie poznałam jak dotąd dziecka, które by na taką propozycję za każdym razem powiedziało: „Tak, świetny pomysł!”.
ED: Chociaż czasem to działa.
MM: Owszem, czasem tak… Może to jest tak, że działa wtedy, kiedy rodzic autentycznie przychodzi z potrzebą kontaktu? „Hej, chcę z tobą coś porobić, chodź, pogramy sobie”. Ale zazwyczaj to jest tak, że rodzic ma w głowie: „Urządzenia = złe, planszówki = dobre; odłóż złe i idź robić dobre”. Nie ma w tym autentycznej potrzeby kontaktu, to bardziej wynika z lęku, że to, co robi dziecko, jest złe i należy robić coś innego. I na to dzieci nie reagują pozytywnie, one nie chcą być przedmiotem naszych działań.
Petra Krantz Lindgren pisze o tym w bardzo dla mnie poruszający sposób, że to jest trochę tak, jakbyśmy my, dorośli, wykonali wszystkie swoje obowiązki i powiedzieli: „O, mam 15 minut, chodź, córeczko, mogę teraz z tobą coś porobić”. Ale czy ty szczerze chcesz to robić? Czy to jest czas, który naprawdę chcesz spędzić z dzieckiem, czy to tylko kolejny punkt do odhaczenia na liście? Dzieci to wyczuwają, one nie chcą od rodzica „łaskawej” propozycji porobienia czegoś razem, one chcą widzieć, że rodzic autentycznie tego pragnie. To jest fundament.
ED: Nie chcą też czuć, że to wspólne spędzanie czasu jest jedynie sposobem na to, żeby oni, młodzi, nie spędzali go online.
MM: Tak. I te intencje bardzo trudno jest zamaskować, one są przejrzyste, i dzieci wyczuwają je od razu. Zatem jeżeli my chcemy je zmotywować, zmobilizować, to dobrze, żeby to wypływało z naszej intencji bycia z dziećmi.
Z drugiej strony rozumiem doskonale te rodzicielskie frustracje. Kiedy widzę, że moje dzieci siedzą przed ekranami, trochę porobiły tego, trochę tamtego, posiedziały przy telefonie, potem przy iPadzie, przy komputerze i jeszcze mnie pytają, czy mogą znowu wziąć telefon, to chciałabym, żeby się od niego odkleiły, ale żeby zrobiły to same, żebym ja nie musiała tego robić. I próbuję wtedy zobaczyć to szerzej: dajmy na to, dzisiaj jest taki dzień, że nie mam energii i tak naprawdę to chcę spokoju. I obawiam się, że jeśli im powiem: „Nie, zostawcie to!”, to one będą chciały być ze mną – a ja na przykład w tej chwili nie chcę tego – po prostu. Próbuję zatem to zrównoważyć: może jednego dnia posiedzą dłużej, a następnego dnia więcej czasu spędzą na zewnątrz, bawiąc się patykiem w piachu? Rozważam, czy ta równowaga musi się koniecznie wydarzyć w obrębie jednego dnia, czy może być rozłożona w dłuższej perspektywie. Przecież są takie dni, w których dzieci są zanurzone w to co się dzieję online, a potem wychodzą i oddychają pełną piersią na podwórku.
ED: Pomysł, że dzieci same odłożą telefony, a my rodzice w ogóle nie będziemy brali w tym udziału, poza tym, że każemy im to zrobić, nie działa, on się nigdy nie sprawdza. Trzeba naszego zaangażowania, uważności, obecności. Czego jeszcze?
MM: Dla mnie kluczem jest autentyczność. Otwartość. Przychodzę do dziecka i mówię mu, może niekoniecznie wtedy, kiedy ono rozgrywa partię życia w Fortnite’a, tylko wtedy, kiedy pojawia się gdzieś w polu widzenia i ani ono, ani ja nie jesteśmy napięci… Krótko mówiąc, gdy są sprzyjające okoliczności, otwarcie mówię: „Słuchaj, mam wrażenie, że jesteś tam dużo, chcę więcej kontaktu z tobą, chcę, żeby było więcej równowagi między tym co robisz w internecie i poza nim. I chcę wiedzieć, jak ty to widzisz. Jak to jest, czego ty tam szukasz?”. Konieczne jest, żeby pytać z ciekawością, a nie zaczepnie. „Dlaczego wybierasz to częściej niż wyjście z kolegami, z koleżankami, pójście na trening czy cokolwiek innego? Jak ty to widzisz, czego ty tam szukasz, jakie to jest dla ciebie? Po prostu opowiedz mi o tym. Nie będziemy na razie poszukiwali rozwiązań, nie chcę niczego przeforsowywać, nie będę teraz wyznaczać z tobą czasu grania, chcę cię jedynie zapytać, jak to widzisz, bo znam swoją perspektywę, a nie znam twojej”.
ED: Dzieci chętnie mówią o swoich aktywnościach online. W takich rozmowach przyznają też na przykład, że Fortnite to jedyne, w czym czują się dobre, albo że korzystają z YouTube’a, bo to pomaga im się zrelaksować. Kiedy dostajemy tę informację, możemy coś z nią zrobić.
MM: Jeżeli dziecko mówi: „Ja tylko w grze czuję, że coś znaczę, jestem w tym dobry, to mi wychodzi”, to możemy najpierw uznać, że tak jest, przyznać, że rozumiemy, że to jest dla niego ważne, a potem wyrazić swoje przekonanie o jego wartości, np.: „Wiesz, myślę, że w życiu jest mnóstwo wyzwań, w których będziesz dobry. I chciałabym, żebyśmy ich poszukały, żebyś mogła doświadczyć tego, że i w tym świecie online tak jest, i w tym offline również; w tym, który mamy na wyciągnięcie ręki, też są możliwe różne rzeczy. Czy jest coś, co robiłaś, a przestałaś to robić? Z jakiego powodu coś cię zniechęciło? Czy możemy się temu przyjrzeć, zobaczyć, jak temu przeciwdziałać? Naprawdę chcę, żebyś doświadczyła tego, że jesteś mocna też tutaj, a nie tylko tam”.
ED: Ale nie robimy tego po to, żeby internet przestał być ważny dla dziecka.
MM: Jeszcze raz zaznaczam: ważne jest, aby uznać, że my możemy tego nie rozumieć i to nie jest nasze, ale nasze dzieci w tym są zanurzone. Bardzo mi się podoba to, jak o tym mówi profesor Kaczmarzyk: że kłótnie o internet, o czas spędzony w mediach, w urządzeniach, są strefą buforową: dzieci się kłócą, żeby było tego jak najwięcej, bo chcą jak najmocniej, jak najbardziej wykorzystać potencjał, który z tego płynie, a rodzice bardzo obstają przy tym, żeby było tego jak najmniej, żeby uchronić je przed ewentualnymi zagrożeniami. I super, że się ścierają, bo dzięki temu wypracowują złoty środek, jak wykorzystać potencjał, pozostając jeszcze bezpiecznym. Więc kiedy u nas to się odbywa, kiedy kłócimy się i ścieramy, to warto uznać, że to jest część życia – po prostu! A nie, jak często myślą rodzice, że coś jest nie tak. To nie pomaga.
ED: Jesteś autorką książki „Dobra relacja. Skrzynka z narzędziami dla współczesnej rodziny”. Dużo mówimy o relacjach i o tym jak ważne jest tworzenie więzi z dziećmi i nastolatkami. Czy możesz podać kilka wskazówek dla rodziców o tym jak budować relacje z dzieckiem i nastolatkiem?
MM: Dla mnie bardzo ważne jest to, z czym się spotykają dzieci, kiedy wracają do świata offline. Czy natychmiast trafiają na zrzędzenie, że „w pokoju jest syf, lekcje są nieodrobione i prosiłam cię miliard razy, żebyś odnosił skarpetki –czy też na autentyczną radość, jak dobrze cię widzieć, jak fajnie cię widzieć, nie chcę z tobą gadać o tym, co było w szkole i dlaczego znowu coś tam zawaliłeś i czemu ciągle cię nie ma i dlaczego nie odniosłeś tego talerza, tylko chcę się ucieszyć z tego, co ty wnosisz do mojego życia”. Można spróbować dać sobie, powiedzmy, tydzień wolnego od podobnego wychowawczego zrzędzenia. Świat się nie zawali. Zamiast tego za każdym razem, jak spotykam swoje dziecko gdzieś tam w przelocie, chcę się rozświetlić na jego widok, ucieszyć i szukać tego, co mnie w nim zachwyca. Lubię taki dosyć drastyczny zabieg wyobrażania sobie, jak by było, gdybym od jutra już miała nigdy mojego dziecka nie spotkać, czego by mi najbardziej brakowało. I to mi od razu przywraca priorytety, bo nagle się okazuje, że jest tyle cudownych rzeczy, które razem robimy, które w nim kocham… wówczas wszystkie te skarpetki i nieodrobione lekcje schodzą na drugi plan. Myślę, że to jest przywrócenie właściwej perspektywy. Warto od tego zacząć, co mnie zachwyca, żeby dziecko widziało, że jest po co wracać na łono rodziny, że tam się dostanie to, czego się potrzebuje, miłość, akceptację, więź, radość z bycia razem. I dopiero na tej podstawie możemy rozwiązywać jakieś konflikty. Zawsze warto, żeby konflikty były zanurzone w relacji. Zresztą to też dotyczy relacji między rodzicami. Często jest tak, że jak rodzice mają za sobą jakiś trudny czas, to potem już tylko idą oskarżenia, oskarżenia i bronienie się. Żeby przywrócić harmonię, należy zostawić to wszystko i spróbować się zachwycić sobą, i dopiero na łonie tej relacji łatwiej jest przyjąć to, że ktoś mówi coś, co mi się nie podoba. Całego cię kocham, całego cię biorę, ale ta jedna rzecz mi się nie podoba, jest dla mnie trudna. To jest zupełnie inaczej niż tylko ciągle i ciągle słyszeć utyskiwania.
ED: Trzeba mieć powód, żeby odwrócić się od ekranu.
MM: Coś jest w tym świecie, co sprawia, że czuję się wartościowy i co jest dla mnie wartościowe; że jestem potrzebny tutaj nie tylko po to, żeby rozładować zmywarkę.
ED: Bardzo ważne jest to, co mówisz. Smutne jest to, że patrzenie na dzieci w kontekście rzeczy, których nie zrobiły, albo które im się nie udały, definiowanie ich w kategoriach problemu, kogoś do naprawy, jest ciągle takie powszechne.
MM: Bo się nie uczą, bo nie sprzątają. Może mamy nawet takie myślenie wewnętrzne: „Generalnie to jest fajny chłopak, ale leniwy”, „Zdolna dziewczyna, ale taka bałaganiara”. I wydaje nam się, nieświadomie, że jeżeli naprawimy tę jedną rzecz, to już będzie super. Ale dziecko nie sprowadza się tylko do tego, że coś robi albo czegoś nie robi, ono jest całością! I gdy patrzymy na nie jak na problem, to ono się czuje problemem. Czego ma szukać w relacji, w której jest problemem, w której jest ciężarem, w której przysparza zmartwień? Toteż tak, odwrócenie tej perspektywy i dostrzeżenie, że to nie dziecko jest problemem, tylko być może ono ma jakąś trudność, w której potrzebuje wsparcia – to bardzo ociepla stosunki i relacje. Tyle że to jest duży i niełatwy krok dla rodziców. Podkreślam to, bo myślę, że słuchanie tego wszystkiego może wbijać czasami w poczucie winy, a chciałabym, żeby rodzice też mieli świadomość, że wyjście ze schematów nie jest proste. Jeżeli mam dziecko piętnasto-, szesnastoletnie, to prawdopodobnie od dłuższego czasu te schematy nam towarzyszą. Ale już sama otwartość, że chcę to zrobić, to bardzo dużo. Nawet jak mi nie będzie wychodzić, to chcę pamiętać, że się staram, próbuję.
ED: Niestety rodzice sami doświadczają ogromnej społecznej presji na to jakimi powinni być rodzicami, oraz jakie powinny być ich dzieci i jakie sukcesy osiągać. Wróćmy jeszcze do Twojej skrzynki z narzędziami – co jeszcze, w kontekście budowania relacji, rodzice mogą tam znaleźć?
MM: To może trochę wyjdę ze swojej skrzynki z narzędziami, bo ostatnio bardzo mnie zafascynowało narzędzie proponowane przez doktora Rossa Greene’a, który opiera się na tych samych fundamentach, na których wyrosła moja skrzynka, jest za to bardzo proste i właśnie tą swoją prostotą mnie urzekło. To jest taka strategia prowadzenia rozmowy, która zakłada przede wszystkim otwartość na perspektywę dziecka i to, że ja je zapraszam do szukania rozwiązań. Że to nie ja będę mu proponować jakieś rozwiązania, tylko że razem ich poszukamy. To jest trudne, bo skoro podchodzę do takiej rozmowy, to znaczy, że nie mam żadnego planu, zostawiam wszystkie swoje cudowne strategie, które zawsze są najlepsze, to wiadomo. Zostawiam je, zdejmuję buty i wchodzę do świątyni, w której spotykam się z moim dzieckiem takim, jakim ono jest, i najpierw – to jest pierwszy krok – chcę je empatycznie wysłuchać, jak ono widzi na przykład spędzanie długich godzin przed komputerem. To wszystko, o czym już mówiłam, czego ono tam doświadcza, co jest dla niego takie ważne, co ono tak w tym lubi – jak najdłużej chcę posiedzieć przy tym z ciekawością.
Lubię też przeprowadzać na sobie taki zabieg: otóż wyobrażam sobie, że to nie jest moje dziecko, bo jakoś wobec cudzych dzieci od razu mi odchodzą te wszystkie oczekiwania oraz powinności, że muszę coś zrobić. Jest mi łatwo usiąść przy cudzym dziecku i po prostu posłuchać, jak ono widzi świat. Zatem robię sobie taki zabieg, staram się być antropologiem, odkrywać obcą kulturę, potem następuje drugi krok, w którym chcę krótko powiedzieć o swoich obawach czy pragnieniach. Mogę powiedzieć na przykład, że chciałabym widzieć więcej równowagi, widzieć, że jesteś też na zewnątrz, że podejmujesz pewien wysiłek fizyczny, że robisz inne rzeczy, chcę mieć z tobą więcej kontaktu face to face. I trzecim krokiem jest zaproszenie do szukania rozwiązań.
ED: W tym miejscu faktycznie rodzic musi porzucić kontrolę nad sytuacją i podejść do niej z umysłem początkującego. Czyli: zostawiamy różne swoje wizje i otwieramy się na to, co może się wydarzyć.
MM: To jest trudne, bo po pierwsze, lubimy mieć kontrolę, a po drugie, mamy poczucie, że od rodzica się oczekuje, że on będzie wiedział, co zrobić, i że to zrobi skutecznie. A tu naraz zdejmuję buty i wchodzę do świątyni z dzieckiem bez tego wszystkiego, bez zaplecza, rozwiązań, strategii, pomysłów i po prostu zanurzam się w bycie z dzieckiem.
Jednakowoż to przynosi niezwykłe efekty, zwłaszcza kiedy mówimy o nastolatkach, ale nie tylko. Dziecko, które ma poczucie autonomii i wpływu na to co się dzieje, które wie, że jego zdanie jest brane pod uwagę i że ma prawo powiedzieć, że nie chce czegoś robić, jest o wiele bardziej otwarte na współpracę oraz poszukiwanie i wdrażanie rozwiązań.
ED: Metoda wymagająca zmiany od nas, dorosłych… i bycia z dzieckiem w podmiotowej relacji, a nie oczekiwania, że ono zawsze będzie robić to, co chcemy.
MM: Tak. I oprócz tego wymaga dużo zaufania, że dziecko zechce z nami współpracować. Wyobrażam sobie, że kiedy ma się skomplikowaną relację z nastolatkiem, to może być trudno w to uwierzyć, że można już naprawdę mocno tkwić w koleinach widzenia tego dziecka jako egoistycznego, skupionego tylko na sobie, nieszukającego kontaktu. Nawet jak już obrosło kolcami i wydaje się, że ma ciebie gdzieś, to ono cały czas pragnie tego kontaktu. Bo w głębi duszy cały czas jest… nie chcę powiedzieć, że małym dzieckiem, ale człowiekiem, który potrzebuje silnej relacji z rodzicem.
ED: I co wtedy? Nie poddawać się, próbować, nie odpuszczać?
MM: Można znowu otwarcie i szczerze zapytać: „Czy to jest tak, że nie chcesz ze mną rozmawiać, bo masz w głowie tysiące rozmów, w których cię krytykowałam, napominałam, zrzędziłam, prawiłam ci kazania?”. „No tak, przecież z tobą się w ogóle nie da gadać”. „Ja chcę inaczej, chcę to wszystko zostawić i nie obiecuję ci, że mi się zawsze uda, ale chcę rozmawiać, chcę ciebie słuchać, chcę, żebyś mi powiedział, i obiecuję, że zamykam sobie buzię i nie będę tego komentować w żaden sposób, chcę usłyszeć. Nie jesteś gotów dzisiaj – w porządku, będę próbować dalej”.
Nierównowaga w relacji między rodzicem a dzieckiem jest potrzebna. Relacje z dorosłymi, na przykład z mężem czy przyjaciółką są mniej więcej równoważne, po tyle samo wkładamy, po tyle samo dostajemy, nikt tego nie odmierza, ale tak mniej więcej się układa. Natomiast z dziećmi jest zupełnie inaczej, tam jest potrzebna nierównowaga, jest potrzebne, żebym to ja jako rodzic zabiegała, wychodziła z inicjatywą, wykazywała empatię, szukała więzi, próbowała ją odbudowywać, nawet wtedy, kiedy mi się wydaje, że dziecko mnie odrzuca.
ED: To bardzo ważne, by nie brać tego osobiście, nie zamykać się, nie wycofywać z relacji z dzieckiem w poczuciu odrzucenia, tylko pozostać otwartym, mieć dalej otwarte serce i dalej ten kontakt budować i nawiązywać.
MM: Jeżeli rodzicowi otwiera się szufladka „Moje dziecko mnie odrzuca”, to warto poszukać pomocy dla siebie. Bo dzieci nie odrzucają rodziców, dzieci mogą zachowywać się w raniący sposób, bo nie mają innego pomysłu, ale nie odrzucają rodziców, dziecko będzie zawsze do rodzica lgnęło może profesjonalistą, może tylko z mądrym przyjacielem, kimś, kto ma doświadczenie, potrafi słuchać, może to wystarczy. Ale na pewno nie warto wchodzić z dzieckiem w przepychanki i dodatkowo obarczać je jeszcze swoim poczuciem odrzucenia i bycia niekochanym.
ED: Zresztą różne emocje, które pojawiają się po stronie rodzica, powinny być okazją do refleksji – dlaczego one się we mnie pojawiają, czy ich intensywność jest uzasadniona, czy też może to kiedyś wydarzyło się coś co sprawia, że dzisiaj reaguje tak mocno i potrzebuję się tym zająć indywidualnie.
MM: I dlatego rodzicielstwo jest najbardziej rozwojową przygodą życia.
ED: Dziękuję.