Internet często skrywa samotność
Rozmowa dr Krzysztofem Szwajcą psychiatrą, psychoterapeutą, terapeutą rodzinnym, pracownikiem Kliniki Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego o dzieciach i nastolatkach, które nadużywają internetu i o tym co w takich sytuacjach mogą zrobić rodzice.
Prowadzisz terapię rodzin od wielu lat. Czy problem nadmiernego korzystania z internetu przez dzieci i młodzież pojawia się na sesjach?
Oczywiście, pojawia się, chociaż nie wiem, czy wystarczająco często. Rodziny mają różną wrażliwość na tę kwestię. Bywają takie, które na pierwszym spotkaniu zgłaszają problem nadmiernego korzystania z sieci czy uzależnienia od internetu. Ale bywa i tak, że jest to fragment skomplikowanej mozaiki różnego rodzaju trudności w rodzinie. I wtedy to raczej my, terapeuci, orientujemy się, że ten aspekt ma znaczenie.
Rodzice potrafią szybko postawić diagnozę, ale czy prawidłowo rozpoznają problem?
Jedni tak, inni nie. Bardzo często się zdarza, że rodzina mówi o uzależnieniu, a my uznajemy, że to słowo nadmiarowe, za mocne jak na sytuację, z którą mamy do czynienia. Ta diagnoza ma zresztą charakter umowny, dlatego że nie weszła oficjalnie do systemów klasyfikacyjnych zaburzeń psychicznych. Pewna jej wersja – uzależnienie od gier – istnieje w amerykańskim systemie klasyfikacji zaburzeń psychicznych, w tzw. obszarze do dalszych badań.
Jak odróżnić młodych ludzi, których pochłania świat online i spędzają tam zbyt wiele czasu, ale kiedy trzeba, mogą z niego wyjść, od tych, którzy stracili kontrolę nad korzystaniem z internetu? Innymi słowy – kiedy możemy mówić o uzależnieniu?
Wyniki badań są dosyć optymistyczne: problem nadmiernego korzystania z internetu dotyczy od 1 do 3-4% populacji krajów zachodnich. Na pewno nie możemy mówić o uzależnieniu od sieci, jeżeli jej użytkowanie nie powoduje szkód w relacjach, w nauce, w atmosferze w domu. Uzależnienie jest wtedy, kiedy te szkody są wyraźne, kiedy człowiek podejmuje próby ograniczenia internetu i to mu się nie udaje, kiedy funkcjonuje wyraźnie gorzej, niż kiedy zachowywał równowagę.
Co jeszcze powinno zwrócić uwagę rodziców?
O uzależnieniu od internetu świadczy też to, że odgrywa on kluczową rolę w regulowaniu emocji: jestem zdenerwowany, zmęczony, niezadowolony, nie potrafię sobie poradzić z rozdrażnieniem, złością, niepokojem, więc wchodzę do internetu i to sprawia, że jest mi lepiej. To już poważny stan. Korzystając z terminologii charakterystycznej dla uzależnień od substancji psychoaktywnych czy od hazardu, mówimy też o innych objawach, np. o objawach odstawienia. Te nie wydają mi się jednak miarodajne, bo to normalne, że jeżeli odetniemy komuś internet, będzie zły, zaniepokojony, wściekły, depresyjny, będzie się z nami kłócił czy awanturował. Kiedy zapomnimy z domu telefonu, będą nam towarzyszyły podobne emocje. Jest jeszcze coś, na co chciałbym zwrócić uwagę – ważne jest to, jaką postawę reprezentują rodzice. Niektórzy nie niepokoją się tym, że dzieci spędzają dużo czasu w internecie, bo sami wciąż są online.
Często nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele zależy od tego, jak my, dorośli, korzystamy z internetu.
Oczywiście. Teraz także my intensywnie korzystamy z sieci, ale jeszcze parę lat temu rodzice często zgłaszali, że dzieci są pochłonięte przez medium, którego oni nie znają i nie rozumieją. Sami spędzali wiele godzin dziennie, na przykład oglądając telewizję, ale traktowali to jako element stylu życia. Dziś rodzice nie zgłaszają już tak często, że wydaje im się, że ich dziecko jest uzależnione od internetu, bo świat online mniej ich niepokoi. Z nowych polskich badań wynika, że 54% młodzieży w wieku 14-16 lat każdego dnia spędza w sieci ponad trzy godziny. To tyle samo, co 44% rodziców – oni też są online trzy godziny dziennie, i to już po pracy. 20% rodziców korzysta z internetu średnio powyżej pięciu godzin dziennie. Krótko mówiąc, bycie online staje się stylem życia.
Wielu rodziców nie potrafi ocenić, czy dziecko właściwie korzysta z internetu.
Nie ma co się dziwić, bo to jest nowy świat, w którym my jesteśmy gośćmi. Wiemy, że należy chronić dzieci – szczególnie małe – przed siecią. Amerykańska Akademia Pediatryczna zaleca, aby dziecko przed 18. miesiącem życia w ogóle nie miało dostępu do internetu i urządzeń ekranowych, a potem żeby ich użytkowanie było bardzo ograniczone i trwało mniej niż godzinę dziennie. Łatwo powiedzieć, ale internet często się przydaje. Jeśli posadzimy dziecko przed ekranem, przestanie od nas oczekiwać kontaktu, bliskości, zabawy, stanie się ciche, „samoobsługowe” – widzimy, że jest to pewna pułapka. Są rodzice, którzy bardzo dzielnie próbują nie korzystać z tej możliwości, jednak dorasta coraz więcej młodych ludzi, w których życiu od dziecka było za dużo internetu, co często wynikało z faktu, że nie mieli wystarczająco dobrego i ciepłego kontaktu ze swoimi rodzicami.
To zjawisko eskaluje. Ekranów jest coraz więcej – również w życiu najmłodszych dzieci.
Tak, to dotyczy nas wszystkich i nie ma od tego ucieczki. Aż 75% sześciolatków sprawnie posługuje się nowymi technologiami, podczas gdy tylko 9% umie dobrze zasznurować buty. Kłopot polega na tym, że chociaż dotyczy to wszystkich, to nierównomiernie. Są takie dzieci, które oprócz świata online będą miały inne ciekawe i ważne światy i internet nie stanie się tym dominującym, jedynym istotnym. Są też takie, które będą miały mało alternatyw, i one zostaną na sieć skazane. Oczywiście internet ma wiele korzyści, zapewnia możliwości, których nie daje np. telewizja. Mam na myśli rodzaj zindywidualizowanego funkcjonowania – potrzebują tego szczególnie nastolatki.
Umożliwia nam również interakcje z innymi.
Oczywiście. Internet jest dla nas, wpływamy na to, co się wydarza online; tam możemy się poczuć mistrzami, ekspertami znacznie łatwiej niż w zwyczajnym życiu. Potencjał uzależniający internetu tkwi w dreszczu emocji, w przypływie energii, które pojawiają się w wyniku stosunkowo rzadkich i nieregularnych drobnych gratyfikacji. Gry internetowe są konstruowane tak, żeby były atrakcyjne, żeby uzależniały. Atrakcyjne mogą być dla każdego, ale tylko dla niektórych młodych ludzi stają się jedyną przestrzenią, w której doświadczą poczucia sukcesu. Z punktu widzenia terapeutów osoby uzależnione to takie, które z jakichś powodów uznały, że ich życie w internecie jest szczególnie atrakcyjne.
Jakie to mogą być powody?
Mogą być związane z ich przeszłością, z gorszymi umiejętnościami społecznymi, z poczuciem braku osiągnięć czy sukcesów. Te osoby mogą mieć mniej cech, które są cenione przez rówieśników, mogą się gorzej i mniej swobodnie czuć w grupie, w szkole. Wtedy gratyfikacje, które oferuje internet, są niezwykle ważne. Sieć daje też poczucie niezależności; pozwala rozwijać zainteresowania i spotykać ludzi, którzy je podzielają lub którzy mają podobne do nas problemy – weźmy na przykład zaburzenia tożsamości płciowej – a zatem umożliwia tworzenie wspólnot.
Niekiedy internet staje się jedyną przestrzenią, gdzie można poczuć się sobą albo opowiedzieć, kim się jest naprawdę.
Często członkowie internetowej wspólnoty nas wspierają, dają poczucie, że nie jesteśmy dziwakami, wyrzutkami, że możemy być atrakcyjni, ważni, że możemy być ekspertami, choć w innych środowiskach sobie nie radzimy albo jesteśmy upokarzani. Atrakcyjność internetu polega także na tym, że umożliwia on przymierzanie różnych tożsamości. To kluczowe dla nastolatków, którzy dopiero konstruują siebie, zastanawiają się, jacy są, co jest dla nich ważne, w co wierzą, jaką mają relację ze swoim ciałem, poznają swoją seksualność. I wszystko to można wypróbowywać w internecie. Możemy wchodzić w nie swoje buty, odgrywać role, eksperymentować, mając poczucie, że więcej nam wolno – także w relacjach z ludźmi.
Wiele serwisów oferuje możliwość zamieszczania relacji, które po jakimś czasie przestają być dostępne dla innych, nie stają się więc stałym elementem naszego wizerunku.
Eksperymentowanie daje poczucie swobody. Jednak bywa, że kontakty, które mamy w internecie, tak naprawdę nie mają znaczenia. Internet często skrywa samotność i pod tym względem bywa niebezpieczny. Poprzez relacje w internecie możemy kompensować braki, udawać, że ich nie mamy. Możemy mieć bardzo wielu przyjaciół.
Którzy tak naprawdę nimi nie są.
Możemy mieć bardzo dużo relacji, które jesteśmy w stanie zerwać w kilka sekund. To aż nazbyt łatwe, a wobec tego ma niewielkie znaczenie – tego typu kontakty nie dadzą nam realnej bliskości. Nie twierdzę, że wszystkie relacje w internecie są płytkie. Na Zachodzie od 2017 roku więcej osób wchodzi w związki przez internet niż poprzez kontakt offline – ponad połowa osób, które stworzyły pary, poznała się online. Ludzie nie muszą już umawiać się w kawiarni – za pierwszym razem spotykają się w sieci.
Dla wielu osób to duże ułatwienie.
Jednak te osoby, które odczuwają lęk przed bliskością, unikają innych, boją się konfrontacji, mogą w internet uciekać i mieć dzięki niemu poczucie, że nie są samotne i że nie muszą czegoś robić w tej sprawie, no bo przecież mają ludzi wokół siebie, czyli dobrze sobie radzą. To pułapka. Badania dorosłych pokazują, że wielkość sieci kontaktów online odpowiada tej w rzeczywistości, czyli po prostu przenosimy do internetu znajomości, które zawieraliśmy w ciągu naszego życia. Ale inaczej jest w przypadku dzieci i młodzieży. Wiele badań potwierdza, że szczególnie pomiędzy 14. a 16. rokiem życia osoby, które mają dużo znajomości w sieci, utrzymują mało kontaktów z ludźmi offline. Im więcej jesteśmy online, tym mniej rozwijamy kompetencji związanych z bliskimi relacjami na żywo, twarzą w twarz, w okresie, który jest z tej perspektywy kluczowy.
Jeżeli młody człowiek ma trudności w grupie rówieśniczej, czuje się samotny, to internet bywa w pewien sposób ratunkiem, jednocześnie jednak może utrudniać codzienne funkcjonowanie w relacjach, budowanie bliskości.
Tak, potwierdza to neurofizjologia mózgu. Kiedy dostajemy miły emotikon czy przyjaznego SMS-a, reakcja mózgu jest inna niż na pocieszenie twarzą w twarz czy przytulenie. Być może kiedyś zmienią nam się mózgi, ciała, potrzeby, ale na razie różnica jest zasadnicza. Potrzebujemy dotyku, bliskości fizycznej, harmonizacji oddechu, potrzebujemy widzieć drugą osobę, ale nie przez ekran, tylko blisko siebie, potrzebujemy czuć, że ktoś nam współczuje, że razem się śmiejemy – tego nie daje nam kontakt zapośredniczony, który nasze mózgi odbierają jako nieprawdziwy. Zmieniamy się, możliwe, że coraz gorzej będziemy odczytywać ludzkie twarze, że coraz mniej informacji będziemy zdobywać w bezpośrednich kontaktach. Jeżeli rodzic więcej czasu spędza przy tablecie niż z dzieckiem, to dziecko nie nauczy się czytania twarzy drugiego człowieka, rozpoznawania sytuacji społecznych oraz uspokajania się.
Jak zadbać o to, żeby obecność ekranów w rodzinie była korzystna dla wszystkich?
To jest pytanie, na które nie da się odpowiedzieć w prosty sposób, szczególnie w przypadku młodzieży. Z dziećmi jest trochę łatwiej. Najważniejsze jest to, co wspiera dobry kontakt z dzieckiem. Jeśli nasz nastolatek utknął w internecie, to prawdopodobnie poświęcaliśmy mu za mało uwagi, kiedy był dzieckiem. Okazywanie młodemu człowiekowi zainteresowania przekłada się na to, jak się z nim dogadamy, gdy pojawi się problem. Warto zauważyć, że kiedy jako rodzice nie czujemy się zbyt pewnie w internecie, to upokorzeni tym faktem, wycofujemy się z towarzyszenia im w tym świecie.
A wcale nie musimy wszystkiego zawsze wiedzieć.
Naprawdę nie musimy być nieomylni, wybitni we wszystkim. Pozwólmy dzieciom, żeby pokazywały nam świat internetu, interesujmy się tym, co tam robią, próbujmy im towarzyszyć w ich zainteresowaniach. Na Zachodzie 25% dzieci jeszcze przed dziewiątym rokiem życia gra w gry internetowe dla dorosłych, w Polsce, jak sądzę, jeszcze więcej. Choć możemy kontrolować dostęp dzieci do materiałów dla dorosłych, często tego nie robimy.
Co powinien zrobić rodzic?
W przypadku dzieci powinniśmy pilotować ich poczynania online. Kontrola rodzicielska, monitorowanie aktywności w internecie, ograniczanie czasu korzystania z sieci, wprowadzenie dni offline, posiłków bez telefonu – to wszystko jest w porządku, ale żeby działało, musi dotyczyć całej rodziny. W przypadku nastolatków zadanie się komplikuje, bo nie jesteśmy w stanie w pełni kontrolować tego, jak korzystają z internetu. Pamiętajmy, że możemy negocjować, próbować ustalać zasady obowiązujące nas wszystkich; ale jesteśmy skazani na konflikty, spięcia, niepowodzenia. Nie damy rady być w 100% skuteczni. Nie możemy też śledzić naszych nastolatków w sieci, to nie jest w porządku. Zawsze odradzam to rodzicom, o ile młody człowiek nie jest np. uzależniony od narkotyków – wówczas zawieszamy wszystkie zasady, ratujemy nasze dziecko. Ale to są wyjątki. Niewiele dobrego się wydarzy, kiedy rodzic wyśledzi, że jego dziecko wchodzi na strony poświęcone na przykład niezdrowemu odchudzaniu czy czyta o samobójstwach. Kiedy przeczyta blog młodego człowieka lub jakieś inne jego wypowiedzi w internecie. Jak interpretować to, co podejrzał bez uczciwej rozmowy z dzieckiem? Nie tak mamy się dowiadywać, co się dzieje w jego sercu.
Nie da się w ten sposób budować zaufania ani podmiotowej relacji.
Nie, bo w takim układzie jesteśmy śledczymi, prokuratorami, jesteśmy na wojnie, która musi się zakończyć niepowodzeniem i która niszczy obie strony. Dobre pytanie brzmi: jak kontrolować i wpływać na zachowania dziecka poprzez bliskość, uczciwość, rozmowę? Młodzi ludzie potrzebują naszego zainteresowania – nawet nastolatkowie, którzy są głównie naburmuszeni i mówią do rodziców: „Spadaj z mojego pokoju”. Oni tak naprawdę tylko czekają, żeby ich nie posłuchać; potrzebują rodziców zaangażowanych, dopytujących, którzy uczciwie i porządnie z nimi porozmawiają, którzy dadzą im wsparcie w trudnych sytuacjach.
Jak być takim rodzicem?
Trzeba się skupiać na uczuciach i emocjach, poznawać świat młodego człowieka, mówić szczerze o swoim niepokoju, o swoich emocjach, o tym, jak samemu było się nastolatkiem. A przede wszystkim słuchać – dziecko musi mieć poczucie, że może z nami porozmawiać, opisać swoje problemy, choć może być i tak, że nie będzie chciało z tego skorzystać.
Od czego to może zależeć?
Przykładowo to, czy młody człowiek opowie nam o swoich niepokojach dotyczących seksualności i zwróci się o pomoc w sytuacji zagrożenia, w dużym stopniu zależy od naszego stosunku do cielesności, od tego, jakie relacje panują w domu, jak to wyglądało wiele lat wcześniej, zanim ten temat stał się ważny dla dziecka. Jest w naszym interesie, aby dziecko mogło do nas przyjść i opowiedzieć o tym, co je niepokoi, jakie ma pytania. Łatwo jest radzić w teorii. W życiu jest trudniej; często członkowie rodziny chcą dla siebie dobrze, ale im nie wychodzi, dochodzi między nimi do konfliktów, ich rozmowy są niekonstruktywne. W takich sytuacjach warto zwrócić się o pomoc do terapeuty rodzinnego. Nie jest tak, że internet uzależnił nam dziecko. Problem dziecka z internetem to problem całej rodziny. To, że młody człowiek za dużo czasu spędza online, najczęściej świadczy o innych, wcześniejszych problemach, którymi należy się zająć.
To sygnał, że w życiu dziecka i w rodzinie dzieje się coś, co wymaga naszej uwagi?
Zgadza się, internet jest szalenie wciągający głównie dla tych, którzy żyją w rodzinach z problemami, którzy nie nauczyli się, jak rozmawiać z bliskimi, którzy gorzej radzą sobie z emocjami, którzy siedząc przed ekranem komputera, odwracają się od swojego domu, gdzie może być źle, nieprzyjemnie, smutno, a nawet niebezpiecznie. Badania pokazują, że uzależnienie od internetu grozi przede wszystkim dzieciom z trudnych rodzin, bo dla nich bycie online jest ucieczką od życia. Bywa, że „wsiąknięcie” młodego człowieka w sieć jest znakiem poważnego kryzysu rodziny. Próba traktowania tego problemu jak każdego innego uzależnienia, np. od alkoholu, nie sprawdza się w przypadku młodzieży, choć niektóre problemy są uniwersalne – żeby wyjść z nałogu, potrzebujemy alternatyw, musimy mieć dokąd pójść, mieć inne światy, które są ważne, ciekawe. Najlepiej byłoby dostrzegać ewentualne nieprawidłowości już w dzieciństwie, bo najefektywniej pomagamy siedmio-, ośmio-, dziewięciolatkom.
A zatem potrzebujemy zadbać o to, żeby młodzi ludzie mieli po co i do kogo odwrócić się od ekranu.
To ważne, żeby mieli poczucie, że mogą odnosić sukcesy także gdzieś indziej. Sieć z reguły daje nam łatwe, pewne osiągnięcia. Każdy człowiek, szczególnie młody, potrzebuje sukcesów, poczucia, że jest skuteczny, ceniony. Łatwo to osiągnąć w strzelankach – offline to trudniejsze. Czyli trzeba sprawić, żeby życie offline było trochę łatwiejsze. Znajdujmy młodym ludziom takie obszary, w których będą dobrzy. To nie musi być szkoła, nie każdy będzie sobie dobrze radził z nauką. Mówię o tak zwanych wyspach kompetencji – obszarach funkcjonowania, które są dla dzieci źródłem zadowolenia i satysfakcji. Zadaniem rodzica jest organizowanie młodemu człowiekowi czasu, aktywności, zajęć sportowych, wspieranie go w tym, by sensownie spędzał popołudnia, sprawienie, żeby wiedział, co może z sobą zrobić, żeby nie bał się ludzi, świata. Łatwo doradzić, trudno zrealizować – jesteśmy zajęci, dużo pracujemy, a bywa, że sami boimy się świata, i kiedy wracamy z pracy, zalegamy przed telewizorem albo wchodzimy do internetu…
Bycie rodzicem wymaga od nas uważności, zaangażowania, towarzyszenia, poszukiwania nowych sposobów na to, żeby młody człowiek mógł poczuć swoje kompetencje, poznać swoje zasoby, swoją siłę.
Zdarza się, że ktoś zrobi to za nas – np. dziecko ma cudowną wychowawczynię albo wspaniałego wuefistę, który da dziecku coś, czego od nas nie dostało. Ale lepiej nie liczyć, że ktoś nas zastąpi. To my jesteśmy dla dziecka najważniejsi. Wydaje nam się, że młody człowiek, który jest zbuntowany, zezłoszczony, naburmuszony nie potrzebuje nas, że nas nie chce. Ale to nieprawda. Będzie nas potrzebował jeszcze przez wiele lat, szczególnie jako nastolatek. I dobrze, żebyśmy się czuli pewnie jako rodzice, żebyśmy wiedzieli, że to, co proponujemy, jest sensowne. Dobrze też, kiedy mamy wątpliwości albo poczucie, że coś nam się nie udaje, zwrócić się o pomoc do profesjonalistów. Nie gryzą – uczyli się całe życie, jak działać w takich sytuacjach, są skuteczni i można im zaufać.